Kiedy w grudniu 2015 skończyłem prace nad kaskiem Szturmowca z nowych Gwiezdnych Wojen, nieustannie dręczyła mnie myśl wykonania kolejnego hełmu. Czułem potrzebę zmierzenia się z czymś więcej niż „tylko” wydrukowaniem, sklejeniem i wykończeniem. Model kasku Szturmowca pochodził przecież z Thingiverse i nie był mojego autorstwa. I tak przez parę miesięcy zastanawiałem się, co by tu wziąć na warsztat…
Jako, że w czasach podstawówki i liceum nie stroniłem od gier RPG i literatury „magii i miecza” (przeczytałem prawie wszystkie części sagi o Conanie, a wikipedia mówi, że jest ich ponad 70!). Pomysły przychodziły do głowy różne – może coś z Baldur’s Gate? Wiedźmin? Thorgal? W większości przypadków pomysł upadał ze względu na brak referencji (obrazków), albo po prostu nie czułem „szału”.
Wtedy, całkiem przypadkiem, obejrzałem film, w którym Sharon Stone strzałem z rewolweru ratuje życie dyndającego na szubienicy księdza. I całe szczęście, bo aktor ma szanse jeszcze w kilka ról się wcielić! 5 lat po premierze „Szybkich i martwych” do kin wchodzi „Gladiator” z Russelem Crowe w roli głównej. 21 lat później moja obsesja nabrała kształtu…
Zacząłem od poszukiwania referencji. Kadry z filmu, zdjęcia replik przygotowanych przez pasjonatów. Trafiłem na jakieś forum, gdzie pewien gość chwalił się swoim hełmem przygotowanym z papieru. Co więcej wrzucił zdjęcia z lewej, prawej, przodu i tyłu – o lepszym odniesieniu nie można marzyć. Modelowanie czas zacząć!
Na pierwszy ogień poszła maska, potem dzwon (kopuła) i osłona szyi. Z oryginalnych rogów zrezygnowałem (sorry Ridley Scott, uważam, że kolce na hełmie to już były trochę kiczowate). Łącznie ze 3-4 miesiące prób i błędów, kilkanaście wersji, a model 3D to przecież dopiero początek…
Narzędziem, które miało mnie doprowadzić do celu był Blender. Bardzo potężne, open source-owe (of kors) oprogramowanie, którym umiejętnie posługujący się designerzy czynią cuda. Sprawdźcie Youtube’a jeżeli nie wierzycie 🙂 Możliwości Blendera pomogły bardzo. Dzięki zaszytym w programie opcjom to, co zrobiłem, to de facto pół hełmu i to w kanciastej wersji. Resztę zrobiły modyfikatory: lustrzanego odbicia, wygładzania płaszczyzn i nadania grubości, a ostatecznie połączenia z pióropuszo-ostrzem. Ten z również został przygotowany w podobny sposób co główna bryła hełmu. Proste, nie?
Next step: drukarka 3D. Ale nie tak szybko… przecież model ma taki rozmiar jak się zdefiniuje, więc trzeba go przeskalować tak, by zmieścił mi się na głowę. Ale też tak, żebym w nim nie utonął 🙂 i znów prastara metoda prób i błędów, skalowanie, druk 3D wyciętej z hełmu obręczy na wysokości skroni, fail, try again… w końcu upragniony sukces za n-tym razem!
Ostatnim (teraz już na serio) krokiem modelowania było pocięcie modelu na elementy do druku. W tym celu obłożyłem hełm sześcianami o krawędzi 10cm. Pozostawiając cześć wspólną hełmu i kolejnych kostek uzyskałem 22 elementy o wymiarach idealnych do wydruku. Sam proces drukowania trwał łącznie około 80 godzin w 14-tu podejściach.
Tu skończyła się “odczłowieczona” cześć procesu produkcji 🙂 Reszta to klejenie, szlifowanie, szpachlowanie, szlifowanie, szlifowanie, szlifowanie… Malowanie powierzyłem zaprzyjaźnionemu warsztatowi lakierniczemu, który w ramach przyjaźni (za 5 dych) zrobił swoje nadając mu kolor.
Hełm skończony (przynajmniej na teraz), moja wizja urealniona i jestem wolny! Mogę więc sobie zrobić przerwę od przedmiotów „mało przydatnych w codziennym życiu”. Hełm na półkę, ja idę leżeć! Tylko jak zatamować napływ kolejnych pomysłów?
Wpadajcie czasem na bloga zobaczyć, czy może nie pracuję nad jakimś kolejnym projektem. A może Wam marzy się jakiś „zupełnie niepotrzebny” gadżet? Dajcie znać! Jeżeli będzie wystarczająco szalony – obiecuję, że dostanie swój numerek w kolejce do realizacji 🙂